niedziela, 12 kwietnia 2015

Samotne wieczory...

Czy też tak czasem macie, że w ciągu dnia jakoś to się kręci, a wieczorkiem jak dzieciaki zasną to o ile nie padacie razem z nimi to przychodzi czas na rozmyślania. Dla mnie zawsze to było najbardziej dołujące, ta cisza nawet nie ma się do kogo odezwać i co zazwyczaj wtedy robiłam? Brałam telefon i wydzwaniałam po kolei do wszystkich znajomych i zamęczałam ich przez długie godziny o opowiadaniu o swoim życiu najczyściej użalając się nad sobą i szukając pocieszenia. Przyszedł jednak taki moment, kiedy miałam wrażenie, że nie jestem rozumiana i trochę wyhamowałam z tym dzwonieniem. Bywały wieczory kiedy miałam totalne doły i zalewałam się łzami, aż w końcu zasypiałam. Czasem szukałam pocieszenia w lampce wina, drinku, piwie...niestety alkohol to marny pocieszyciel raczej wpędzał mnie jeszcze bardziej w poczucie beznadziejności. Latem gdy było ciepło siadałam na balkonie z papierosem...dało mi to tyle, że zniszczyła mi się cera, twarz stała się szara :( Praca była dobrą ucieczką od problemu samotności, robiłam po nocach tabelki, raporty, zestawienia by rano szefowi rzucić na biurko i pokazać jak szybko się uwinęłam z trudnymi tematami. Ucieczka w pracę była dobra przez jakiś czas czułam się potrzebna, samotność nie dawała się we znaki bo była chwilowo uśpiona, sukcesy w pracy dodatkowo motywowały mnie to dalszego działania. Wszystko było ok. do czasu kiedy zorientowałam się, że jestem na dobrej drodze by zostać pracoholikiem. Mało spałam, mało jadłam, a w mojej głowie ciągle była praca...nawet będąc z dzieckiem na spacerze myślałam o tym co tam mam jeszcze to zrobienia i jak to zrobię. Moje wtedy 8 letnie dziecko zaczęło zauważać, że jestem nieobecna, że moje myśli ciągle gdzieś krążą. Kolejną metodą na ucieczkę od samotności było osładzanie sobie życia czekoladkami, batonikami, cukiereczkami. Najczęściej wieczorem pochłaniałam bardzo duże ilości, a rano miałam wyrzuty sumienia, bo kilogramów przybywało i na twarzy wypryski pojawiały się jak podczas ospy. Czasem też pomagał komputer, tv ale tylko na chwilę. Dziś już wiem, że od problemu samotności nie da się uciec trzeba go rozwiązać. Wszyscy jesteśmy tacy sami i potrzebujemy miłości, towarzystwa. Jesteśmy ssakami, a te żyją w stadzie po  prostu potrzebujemy towarzystwa i to jest normalne i naturalne. Można żyć w samotności...ale czy tak naprawdę jesteśmy wtedy szczęśliwi? Czy tylko staramy się udowodnić sobie i innym, że nam tak dobrze. Uważam, że nie potrzebnie oszukujemy samych siebie. Potrzebujemy towarzystwa i powinniśmy go szukać. Życie wygląda dużo lepiej i nabiera sensu kiedy się kocha i jest się kochanym. Warto szukać swojego szczęścia.

2 komentarze:

  1. wg mnie samotność to coś bardzo subiektywnego, bo nawet mając drugą połowę (męża, żonę, konkubina, konkubinę itd.) można czuć się bardzo samotnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. ...i uważam, że ten rodzaj samotności w związku jest jest jeszcze bardziej dołujący, to wyjątkowo trudna sytuacja, jeśli tylko jest to możliwe trzeba szukać sposobu by to zmienić. Idealnie jest jeśli są szanse z obecnym partnerem na odświeżenie związku i rozpalenie na nowo żaru miłości. Należy zrobić wszystko by ratować związek. Jeśli jednak pomimo naszych starań nadal czujemy się samotni...to trzeba się głęboko zastanowić nad sensem tego związku.

    OdpowiedzUsuń